sobota, 24 listopada 2012

Volterra

Cytaty z notatnika podroznika - bez cudzyslowia (bo sama to pisalam ;P)

Dojazd opisany. Hotel ok. Takie dwie gwiazdki z plusem.
Siedzimy teraz w pokoju (20:43) ELB je schab (?) za 10e, kupiony na targu. Zgubilam 300e ale przemily pan znalazl je idac za nami i oddal. LOL. 
/postanowilam wtedy zwrocic dobra karme i zawsze mowic ludziom, ze maja odpiete plecaki, torebki itp. itd., oddawac znalezione przedmioty :D/

Mam nadzieje nie snic juz o duchach i zyciu pozagrobowym ale jesli - chce wiecej sie dowiadywac. /nie bardzo pamietam tych snow/.
Pilismy wino w busie; rozbolala mnie glowa.
Wyslalam sms do mamy, ze ja kocham z Volterry a ona przypomniala o zbieraniu kamieni./Szalona/ Poszlismy na spacer - MILION turystow - HATE THAT! Smarkacze palace papierosy lub trawe w parku. Milion glupich sklepikow dla turystow. 

/Obok rachunku z DESPARa/ 
Jeden z tutejszych sklepow. Szukalismy pomidorow i tam poszlismy, a potem znalezlismy 2 pro warzywniaki. Glupota sto.



Nie mam wiecej notatek z tego miasta. Widok z naszego balkonu byl taki jakby na nadmorska plaze (a byl w istocie na zajezdnie autobusow na wzgorzu)






Zalogowawszy sie w hotelu, poszlismy na typowy spacerek obadywawczy. Trafilismy na wyjatkowy market - stad tyle fotek tu pakuje,  byl uroczy, kolorowy, gwarny, pelen aromatow, dzwiekow, ludzi i mial sie ku koncowi, bo dotarlismy po wieczor.



 









JAK ZBLIZYSZ ZDJECIE, ZOBACZYSZ, ZE PAPRYCZKI SIE USMIECHAJA :D














W przyplywie glupich humorow, robilismy sobie zarty z mojego pozowania wsrod ludzi na muralnej dlugasnej lawie (ze wygladamy jak golebie obsiadajace Krakow/Find Wally etc.)




Nastepnego dnia spacerowalismy po okolicach.

 




Odwidzilismy muzeum miejscowego automobilklubu, 






I odwiedzilismy Toscana Palazzo Viti z przemilym, mocno starszym Panem Sprzedajacym Bilety mowiacym milionem jezykow swiata.

http://youtu.be/6YHpfu9XkjI




/Ta fotka dla Gabki - TO JEST DZIERGANE NA SZYDELKU I WYSZYWANE - MASZ DO CZEGO DAZYC MLODA DAMO!)

Dostalismy karnet na probowanie toskanskich specjalow (2 kieliszki wina, pokawalkowany fragment pecorino, sera, chleba i oliwa - malusio ale calkiem przyjemnie.)


"TYPICAL TUSCANY PRODUCTS - GUINNESS" :D




Zrezygnowawszy z muzeum tortur (za drogie) zjedlismy pyszny obiadek w fajnej "domowej" jadlodajni. Ja: zupa z cukinii, ELB: risotto i grappa :D Typowa, domowa kuchnia - cztery dania danego dnia do wyboru, dogodna cena i ciepla, starsza kobieta ("mamma"), w fartuchu,  ktora to wszystko podaje (a przy stolikach wewnatrz siedzaca grupa mezczyzn - najwyrazniej rodzina i do tego ten obrazek: jeden z nich (pan policjant) wstal od stolu,  bo przyszla do niego zona z coreczka a potem poszli razem za reke przez plac, bedac bardzo serdecznymi wobec siebie :D. Ach - takie lunche to bym chciala :P







Bawilismy sie w parku.


/dowod, ze zbieram kamloty dla mamy; tu odzyskalam pieniadze/

/ widok z laweczki./






Pod koniec ostatniego dnia ELB zabral mnie do ukrytej knajpki, ktora znalazl podczas samotnego spaceru :D


Bartek pisze:
Zdjecia nie oddaja atmosfery, malej, sasiedzkiej restauracyjki, do ktorej przychodza chyba tylko znajomi i rodzina wlasciciela. A ten byl jakby troche chlodny, moze dlatego, ze nie dawal rady po angielsku. Obslugiwal nas jego nastoletni, pryszczogęby syn, ktory zdenerwowany rozlozyl obrus i tlumaczac ojcu, ze mam ochote na spaghetti, wkrecil mnie w zamowienie czegos, czego nie rozumialem, tymbardziej ze nie bylo w menu, a bylo makaronem tagliatelle z pietruszka. Aga narzekala na swoje tortellini, twierdzac glosno, ze kupione w supermarkecie i ze nie bedzie jadla. Stare gazety fajne, wino niezgorsze, a muzyka (opera) robila piekny klimat.







Miasto fajne ale ciut za turystycznie, ale jak widac troche wysilku i mozna sie od tego odciac :D